Dopamina daje w kość. Nauczony doświadczeniem postanowiłem podejść do tematu tak, żeby się nie przeforsować w pierwszym tygodniu i nie zaliczyć kontuzji w drugim. Czyli - na spokojnie.
Pierwszy tydzień to miały być dwa treningi, drugi i trzeci tydzień po trzy treningi. Potem może dodatkowo jakieś przebiegnięcie się w weekend albo wiosełka. Bez mierzenia obwodów, bez spinki, tak żeby przez pierwsze 3 miesiące skoncentrować się na ogólnorozwojówce i wybudzeniu z marazmu i apatii poszczególnych partii mięśniowych.
Jak widać na załączonym obrazku, o dziwo pierwsze dwa tygodnie udało się zrealizować zgodnie z planem (przynajmniej jeśli chodzi o kwestie obecności).
Znacznie gorzej wygląda to wydolnościowo. Nie ma co się oszukiwać, jestem aktualnie kompletnym flakiem. Realizuje może połowę tego co jest w planie, na ciężarach minimalnych podczas gry reszta grupy macha dwukrotnie cięższymi sztangami i kettlami. Masarka. No, ale od czegoś trzeba zacząć.
Reszta grupy robi 2 razy więcej na 2krotnie większych ciężarach, czyli można powiedzieć że moja wydolność to na razie 25% normy. Do tego po każdych zajęciach mam ochotę się porzygać, i przez resztę dnia mam zgagę. O zakwasach nawet nie chce wspominać, poruszam się jak 80-latek z lumbago. Dlatego plan na razie jest taki, żeby nie dodawać sobie nic więcej. Poćwiczyć przez tydzień 3i 4. Potem mamy wyjazd (o ile pandemia nam nie pokrzyżuje planów) - tam zacznę biegać i bawić się skakanką.
Po powrocie, w kwietniu, postaram się do Dopaminy dołożyć jakieś aeroby - bieganie, może trochę roweru i wioseł (może też jakiś basen raz w tygodniu)?
Pozostałe ambicjonalne plany w stylu "boks i sposoby wyładowania agresji" na razie parkujemy. Wrócimy do nich najwcześniej w maju.