niedziela, 14 marca 2021

Easy day was yesterday. Week 1 i 2

Dopamina daje w kość. Nauczony doświadczeniem postanowiłem podejść do tematu tak, żeby się nie przeforsować w pierwszym tygodniu i nie zaliczyć kontuzji w drugim. Czyli - na spokojnie.

Pierwszy tydzień to miały być dwa treningi, drugi i trzeci tydzień po trzy treningi. Potem może dodatkowo jakieś przebiegnięcie się w weekend albo wiosełka. Bez mierzenia obwodów, bez spinki, tak żeby przez pierwsze 3 miesiące skoncentrować się na ogólnorozwojówce i wybudzeniu z marazmu i apatii poszczególnych partii mięśniowych.   

Jak widać na załączonym obrazku, o dziwo pierwsze dwa tygodnie udało się zrealizować zgodnie z planem (przynajmniej jeśli chodzi o kwestie obecności). 

Znacznie gorzej wygląda to wydolnościowo. Nie ma co się oszukiwać, jestem aktualnie kompletnym flakiem. Realizuje może połowę tego co jest w planie, na ciężarach minimalnych podczas gry reszta grupy macha dwukrotnie cięższymi sztangami i kettlami. Masarka. No, ale od czegoś trzeba zacząć.

Reszta grupy robi 2 razy więcej na 2krotnie większych ciężarach, czyli można powiedzieć że moja wydolność to na razie 25% normy. Do tego po każdych zajęciach mam ochotę się porzygać, i przez resztę dnia mam zgagę. O zakwasach nawet nie chce wspominać, poruszam się jak 80-latek z lumbago. Dlatego plan na razie jest taki, żeby nie dodawać sobie nic więcej. Poćwiczyć przez tydzień 3i 4. Potem mamy wyjazd (o ile pandemia nam nie pokrzyżuje planów) - tam zacznę biegać i bawić się skakanką. 

Po powrocie, w kwietniu, postaram się do Dopaminy dołożyć jakieś aeroby - bieganie, może trochę roweru i wioseł (może też jakiś basen raz w tygodniu)?

Pozostałe ambicjonalne plany w stylu "boks i sposoby wyładowania agresji" na razie parkujemy. Wrócimy do nich najwcześniej w maju.


poniedziałek, 1 marca 2021

Back on track. Week 0

We are back on track! 

Czas na reinaugurację bloga. Wypadałoby w związku z tym podsumować, co działo się przez ostatnie półtora roku. Sprawa będzie o tyle prosta, że nie działo się w zasadzie nic. Jakieś bujanie się na rowerze na wiosnę 2020 ciężko liczyć, bo dystans roczny to niecałe 340km. 

Na pewno działo się za to więcej w obwodach. Wyskoczył brzuch, skoczyła waga, generalnie tryb "być zdziadziałym 40latkiem" mode on. 

W ostatni piątek jakimś impulsem udało mi się nabyć wejściówkę do lokalnego klubu ogólnorozwojówki. Klub mieści się w starych garażach, wygląda totalnie ulicznie, ma zajebisty klimat, a mi tak zajebiście brakowało kondycji, że pod koniec treningu myślałem że się autentycznie porzygam. 

Treningu oczywiście nie skończyłem. A przez cały weekend doświadczałem bólu w mięśniach, o których istnieniu nie miałem zielonego pojęcia (np. pierwszy raz w życiu bolały mnie mięśnie kciuków).

piątek, 4 października 2019

Tydzień 6ty (23-29.09) - biegając po Mediolanie

Tydzień 6ty biegało mi się ciężko, i tylko 2 razy, ale i tak dużym sukcesem było że w ogóle udało mi się te treningi wykonać. Na środek tygodnia wpadła delegacja do Mediolanu, i aż byłem zaskoczony, że motywacja kazała mi w środę rano w Mediolanie wstać i przebiec te 7 kilometrów przed pójściem na spotkania.

Biegając po Mediolanie
Generalnie po Mediolanie biega się słabo. Chodniki dla pieszych są nieduże, i zastawione śmietnikami, skuterami i czym jeszcze tylko się da. Świateł jest dużo, zanim dobiegłem do parku z Pałacem Sforzów (Castello Sforzesco), zmęczyłem się strasznie czekaniem na przejściach i slalomowaniem wśród pieszych. Sam pałac i otaczający go park okazał się strzałem w dziesiątkę - to miejsce jest jakąś mekką mediolańskich biegaczy. Z ciekawostek (mniej pozytywnych) - włoscy biegacze nie mają zwyczaju pozdrawiać się nawzajem.

Sam bieg wypadł tak sobie, tempo było niewiele lepsze niż przy zwykłych treningach po pracy, z plecakiem.

W piątek przetestowałem trening po pracy, ale bez szturmu z Politechniki na Plac Wilsona. Zamiast tego pojechałem na Plac i stamtąd pobiegłem na Łachę Potocką. Znowu - biegało się jakoś ciężko, tempo było jak pod górę, średnia prędkość ledwo 10km/h.

Generalnie postęp treningowy zaczyna mocno u mnie wyhamowywać, ale może  to naturalna kolej rzeczy. Może potrzebny jest lekki reset i powrót do ćwiczeń z nowymi siłami i motywacją.

piątek, 27 września 2019

Tydzień 5ty (16-22.09) - wreszcie jakiś progres

Tydzień 5ty, więc można powiedzieć że wyzwanie pt. "Miej 40kę na karku i brak opony na brzuchu" trwa już od miesiąca. Wypadałoby ten miesiąc jakoś podsumować, ale tym zajmiemy się w drugiej części tego posta.

Wtorkowy bieg w deszczu
Ale zanim to nastąpi - szybki recap ostatniego tygodnia:
- wtorkowy bieg po pracy - 7km relacji Politechnika-Plac Wilsona. Pogoda masakryczna, pierwsze 3km to był bieg w burzy, do stacji Ratusz-Arsenał porządnie mnie zszarpało, ale dzięki temu chyba biegłem szybciej niż zwykle. Finalne tempo całego biegu to było niewiele ponad 6 min/km
- piątkowy bieg po pracy - trasa bez zmian, pogoda lepsza. Chyba był to ciąg dalszy odcinania kuponów po spokojniejszym tygodniu 4tym, bo prawie udało mi się trzymać średnią prędkość 10 km/h. Z plecakiem który waży ponad 3kg i po miesiącu od wznowienia treningów bardzo cieszy taki wynik
- niedzielny bieg po lesie - poważnie się zastanawiałem czy nie dodać sobie dystansu i nie zrobić 9km, ale postanowiłem nie szarżować. Bieg spokojny, pogoda ładna, ale chyba organizm był już trochę zmęczony dwoma poprzednimi treningami, bo ledwo udało mi się wycisnąć tempo 5:40 min/km. Dobre były pierwsze 3 kilometry, potem rzeczywiście zaczęło ze mnie schodzić powietrze i nie byłem w stanie trzymać tempa.

Z dobrych wiadomości - zestaw startowy na bieg Niepodległości kupiony!

Podsumowania całego miesiąca nie będzie - po namyśle stwierdzam, że lepiej to będzie zrobić w kolejnym wpisie, i wtedy obejmie to początkowy rozruch i cały wrzesień.


piątek, 20 września 2019

Tydzień 4ty (9-15.09) - kryzys tygodnia czwartego

Tydzień 4ty był niestety typowym tygodniem spod znaku zmęczenia materiału i umiarkowanego kryzysu. Biegało się ciężko, treningi się przesuwały, jakimś dziwnym trafem trening weekendowy w ogóle wypadł mi z rozpiski. Tempo stało w miejscu, nie udało mi się urwać nawet 0.1 km/h ponad średnią prędkość z jaką do tej pory robione były treningi (czyli nieszczęsne 9.5km/h). 

Jakimś usprawiedliwieniem może teoretycznie być fakt że wreszcie dystans urósł do 7km (okazało się że odcinek relacji Politechnika - Plac Wilsona ma dokładnie taką odległość).

Dodatkowo rzeczywiście zaczęłem czuć lekko kolana (i to nawet nie w trakcie treningu, ale właśnie wieczorami, siedząc spokojnie w domu).

Dlatego ten 4ty tydzień trochę celowo, a trochę przypadkiem, był tygodniem zachowawczym, żeby organizm trochę odetchnął i żeby nie przeforsować się do poziomu jakiejś parszywej kontuzji.


poniedziałek, 9 września 2019

Tydzień 3ci (2-8.09) - pamięć mięśniowa budzi się ze śpiączki

Tydzień trzeci za nami, i będzie on pod znakiem dużego zaskoczenia. Wygląda na to, że organizm zaczyna powoli budzić się ze śpiączki, jaką sobie zafundował przez ostatnie 8 miesięcy (możliwe też, że trening siłowy w postaci biegania z plecakiem daje większy progres niż typowe człapanie).

Dość rzec, że w tym tygodniu z plecakiem biegało mi się lepiej niż dwa tygodnie temu bez plecaka. Tempo ciągle jest słabe, ale przynajmniej udało się nie człapać z prędkością poniżej 9km/h.

Biegało mi się po pracy na tyle dobrze, że w czwartek musiałem się powstrzymywać żeby nie pójść na całość i nie pobiec aż do Placu Wilsona.

niedziela, 1 września 2019

Tydzień 2gi (26.08-1.09) - małymi, ciężkimi krokami do przodu

Tydzień drugi właśnie się skończył. Może to efekt mobilizacji związanej z blogiem, ale mimo urwania głowy w pracy udało się zrealizować cały plan, czyli wszystkie trzy biegi.

Dwa główne wyzwania na razie (poza utrzymaniem motywacji) to logistyka i nie przeforsowanie organizmu:
1. Logistyka, bo zakładając trzy biegi tygodniowo, dwa z nich są biegami po pracy. Czyli jadąc do pracy samochód zostaje przy Krasińskiego. Po pracy przebieramy się, i truchtamy sobie wesoło z metro Politechnika do metro Plac Wilsona. Wyzwaniem jest ogarnięcie logistyki, bo nawet biorąc tylko laptopa, w plecaku mamy prawie 3kg, więc człowieka kusi żeby już tam nic więcej nie dokładać. W efekcie już dwukrotnie udało mi się zapomnieć koszulki na zmianę, i wracałem jak prawdziwy redneck, będąc gołym od pasa w górę. Po pierwsze wstyd i siara, po drugie - ryzykownie, bo za takie ekscesy policja może podobno karać mandatem.
2. Uniknięcie kontuzji. Czyli nie przeforsowanie organizmu. Jest to o tyle ważne, że dwa z trzech biegów to truchty z 3kg plecakiem. Siłowo chyba to całkiem nieźle działa, ale trzeba bardzo uważać na nie przesadzanie z progresowaniem. Dlatego na razie wszystkie biegi z pracy kończone były na wysokości Dworca Gdańskiego, po dystansie ok 5.5km.